Na targach żywności ekologicznej „BioFach” wyżywisz się sam

Tomasz Sakowski, Ewa Metera
Instytut Genetyki i Hodowli Zwierząt PAN w Jastrzębcu

 

Jak co roku, w drugiej połowie lutego, w Norymberdze w Niemczech odbywają się targi rolnictwa ekologicznego pod nazwą BIOFACH. Tym razem państwem wiodącym targów były Indie, gdzie trudno sobie wyobrazić, aby w tak gęsto zaludnionym kraju znalazło się jeszcze miejsce na ekologiczne uprawy. Równolegle z ekspozycjami targowymi przebiegał kongres i liczne szkolenia marketingowe.

 

 

Na kongresie dyskutowano o koegzystencji rolnictwa ekologicznego z uprawami roślin GMO. Dyskutowano o problemach rynku towarów ekologicznych w Brazylii, Australii i Japonii. Rozmawiano o przyszłości i bezpieczeństwie rynku żywnościowego. Jeden osobny panel poświęcony był Komisji Europejskiej i jej regulacjom dotyczącym rolnictwa ekologicznego oraz zasadom produkcji i dystrybucji wina ekologicznego. Ekologicznych hodowców zwierząt interesowały nowe przepisy prowadzenia produkcji zwierzęcej. Komisja Europejska chce silniej powiązać produkcję zwierzęcą z zasobami paszowymi w gospodarstwie. Dlatego planuje się ograniczenie zakupu pasz spoza gospodarstwa. W chowie przeżuwaczy 60% suchej masy spożywanych pasz, a w chowie drobiu i trzody chlewnej 20% miałoby pochodzić z własnej produkcji gospodarstwa. Twórcom projektu zależy na większym zrównoważeniu produkcji roślinnej i zwierzęcej w gospodarstwie ekologicznym. Na forum producentów mleka ekologicznego i spotkaniu europejskich grup producentów mleka ekologicznego, jak co roku, omawiano aktualną sytuację w skupie ekologicznego i konwencjonalnego mleka w poszczególnych krajach i odniesiono do problemu niedalekiego zniesienia kwotowania produkcji mleka, które ma nastąpić 1.04.2015 roku.

Targi żywności ekologicznej Biofach


Na tak zwanym dyskusyjnym „topie” była też, coraz silniej dyskutowana, kwestia upraw roślin modyfikowanych genetycznie (GMO) na terenie Unii Europejskiej. Specjaliści z wielu krajów podkreślali trudności w koegzystencji upraw GMO i konwencjonalnych oraz ekologicznych roślin. Państwa zezwalające na wykorzystanie rolnicze GMO narażone są na ponoszenie kosztów rejestracji i monitoringu tych upraw oraz płacenia rekompensat wynikających z zanieczyszczenia, między innymi upraw ekologicznych, których nie wiadomo, kto miałby ponosić (obywatele, rolnicy, koncerny biotechnologiczne?). Generalnie rolnictwo ekologiczne jest za opcją „zero GMO”. Przedstawiciel firmy produkującej ekologiczne nasiona zaznaczył, że przy obecnej regulacji Komisji Europejskiej dopuszczającej domieszkę 0,1% GMO, która na ekologicznym polu rzepaku może spowodować pojawienie się 500 roślin GMO, a na kukurydzianym około 100. Powoduje to uzasadnione obawy konsumentów żywności ekologicznej o jej czystość. Nie należy także zapominać o tym, że rośliny GMO to nie tylko rzepak, kukurydza, ziemniaki, czy bawełna, ale również warzywa. Zaawansowane są badania nad sałatą, papryką, pomidorami, burakami, ogórkami, czyli warzywami codziennie spożywanymi przez ludzi. Badania marketingowe przeprowadzone w Austrii, Niemczech i Szwajcarii wykazały, że konsumenci na ogół nie chcą nasion GMO. Plantacje GMO zagrażają również różnorodności biologicznej świata roślin i zwierząt. Przedstawiciel Europejskiego Stowarzyszenia Pszczelarzy zwracał uwagę na gwałtownie zmniejszającą się populację pszczół oraz innych owadów zapylających rośliny. Pomimo stanowiska Komisji Europejskiej, że kukurydza GMO nie jest rośliną miododajną, to pszczoły pobierają z niej pyłek, który jest źródłem białka dla ich potomstwa (czerwia). Z kolei mszyce żerujące na ziemniakach GMO, produkują spadź, która jest zbierana przez pszczoły i przerabiana na miód. Nie należy również zapominać o roślinach uprawianych na cele przemysłowe, farmaceutyczne, energetyczne i do produkcji papieru. Miód z takich roślin może mieć zmienione właściwości i dlatego ważnym jest odpowiednie oznaczenie produktów zawierających GMO. Oficjalne dane z Chin mówią, że w tym kraju 70% upraw bawełny stanowią rośliny z modyfikacją genetyczną zwalczającą szkodniki, co może stanowić zagrożenie dla chińskiej populacji pszczół.
W krajach europejskich zaledwie 0,1% uprawianej ziemi zajmują uprawy GMO, podczas gdy areał upraw ekologicznych zajmuje już 3,5% użytków rolnych. Koegzystencja roślin GMO i ich konwencjonalnych krewniaków wydaje się niemożliwa ze względu na ich wzajemne przepylanie, a koszty kontroli ewentualnego przestrzegania stref buforowych i zanieczyszczeń produktów byłyby niewspółmierne do zysków z produkcji tych roślin. W zasadzie nie wiadomo byłoby, a przynajmniej nie wiadomo obecnie w Polsce, kto miałaby je ponosić? Czy ten, który wprowadza GMO do środowiska w myśl zasady „zanieczyszczający płaci”, czy budżet państwa, którego urzędnicy wydali zgodę na takie uprawy? Warto mieć to na uwadze, opowiadając się za dopuszczeniem roślin GMO do upraw na terenie Polski.

 


Obecne na targach w Norymberdze stowarzyszenie ABL zajmuje się pielęgnowaniem małych i średnich gospodarstw rolnych oraz chłopskiego stylu życia. Odwołuje się przy tym do świadomości klienta, który kupując rodzime produkty wspiera ekonomicznie istnienie takich gospodarstw. Dlatego ABL sprzeciwia się istnieniu gospodarstw wielkotowarowych, zmieniających strukturę agrarną niemieckiej wsi i produkujących żywność wysoko przetworzoną. Występuje też przeciwko patentowaniu sekwencji genów w genomach zwierząt hodowlanych, uważając słusznie, że życia patentować nie wolno.
Tych, którym bliższe było ciało niż duch, wabiły prezentacje kosmetyków na towarzyszącej targom wystawie „Vivaness” i degustacje win w pawilonie win ekologicznych.
Targi „BioFach” mają tę zaletę, że ilość degustacji różnych produktów od ekologicznej herbaty i kawy zaczynając, a na ekologicznej wołowinie kończąc jest tak duża, że można nie wydać grosza i czuć się dobrze najedzonym.
W tym roku krajem wiodącym były Indie, a więc na wielu stoiskach królowały przeróżne herbaty i przyprawy oraz przysmaki hinduskiej kuchni. Zapach curry mieszał się aromatami herbat himalajskich zbieranych wysoko w górach, gdzie powietrze podobno jest krystalicznie czyste. To samo dotyczyło setek gatunków kaw ekologicznych, w których jednak niedoścignieni są producenci z Ameryki Środkowej i Południowej. Ekologiczna „mała czarna” natychmiast dodawała wigoru do oglądania kolejnych stoisk.
Dobrze jak zwykle prezentowała się na targach branża mleczarska. Kilka mleczarni oferowało nowy produkt – ekologiczne mleko bezlaktozowe, dla uczulonych na ten mleczny cukier. Na stoisku „Glaserne Meierei” można było spróbować „sianowego mleka” wyprodukowanego bez użycia kiszonek w żywieniu krów. Mleko to wytwarzane jest również w Polsce w gospodarstwie Juchowo i eksportowane jako surowiec do Niemiec. Za około 12 złotych, w przeliczeniu, można napić się niehomogenizowanego mleka prawie prosto od krowy, po procesie pasteryzacji w niskiej temperaturze.
Stoiska serowarskie kusiły zwiedzających bogatą paletą serów od białych po dojrzewające sery twarde. Są one produkowane zwykle w okresie letnim, kiedy produkcja mleka jest wyższa. Zapobiega to w dużej części spadkowi cen skupu na mleko ekologiczne. Te zaś, w zależności od kraju, wahają się od 30 centów (Polska) do 63 centów w Szwajcarii. Producenci mleka ekologicznego, w tym roku, cały czas poświęcili dyskusji na temat zniesienia kontyngentu mlecznego i wynikających z tego konsekwencji dla branży mleczarskiej. Spodziewają się oni raczej spadku cen skupu po zniesieniu kontyngentu, bo zapasy wyrobów mleczarskich rosną. Na tym tle producenci mleka ekologicznego wypadają dobrze, utrzymując z reguły 8-10 centową różnicę w cenie skupu, w porównaniu z konwencjonalnym surowcem.

 


Według przedstawicieli grup procentów mleka, najlepiej sytuacja przedstawia się w Niemczech, Austrii i Szwajcarii, a najgorzej w Wielkiej Brytanii, w której zanotowano nawet spadek konsumpcji mleka ekologicznego. Spadek ten wynika, jak się wydaje, z dużej konkurencyjności innych produktów. Ostatnia wielka promocja mleka w tym kraju miała miejsce ponad dziesięć lat temu. Wtedy właśnie zauważono, że część społeczeństwa brytyjskiego, a zwłaszcza młodzież nie kojarzy mleka z krowami i wsią, ale raczej z jakimś przemysłowo wytworzonym napojem białkowym. W mediach, od czasu do czasu, pojawiają się naukowe rewelacje o rzekomej szkodliwości mleka. Pomijając ludzi uczulonych, na któryś z jego składników, dla większości z nas, świeże i w dodatku nieprzetworzone mleko, jest nieocenionym źródłem energii, aminokwasów, kwasów tłuszczowych, witamin rozpuszczalnych w tłuszczu i składników mineralnych z wapniem włącznie, które są łatwo przyswajalne przez organizm człowieka i niezbędne do jego harmonijnego wzrostu. Szklanka ekologicznego, nieodtłuszczonego mleka dziennie, a zwłaszcza takiego wytworzonego przez krowy karmione wyłącznie zielonką lub sianem nikomu nie powinna zaszkodzić.
Na spotkaniu przedstawicieli grup producenckich obecny był prezes Niemieckiej Izby Mleczarskiej. Nie miał niestety dobrych wiadomości dotyczących cen skupu w przyszłości. Spodziewa się raczej pewnego ich spadku, zwłaszcza na rynku mleka konwencjonalnego. Producenci ekologiczni mogliby podaż mleka regulować dwuletnim okresem karencji lub zwiększeniem wymagań wobec nowych członków grup producenckich. Z ostatnich badań wynika, że tylko kilka krajów produkuje więcej mleka niż przyznane im kwoty, a na obszarze Unii Europejskiej jest ona od kilku lat niewykorzystywana w całości (8 mln ton w latach 2010/2011). Można przyjąć, że system kwotowy przyczynił się do ograniczenia podaży mleka, na które, mimo wszystko, spada też w Europie popyt. Dla producentów mleka nadzieją jest rynek chiński, gdzie konsumpcja wyrobów mleczarskich stale rośnie.
Rynki krajów trzecich mogą być buforem dla europejskiego przemysłu mleczarskiego w sytuacji gdyby miał nastąpić nagły wzrost podaży mleka po zniesieniu kwotowych ograniczeń. Zniesienie kwot nie tworzy specjalnego uzasadnienia do obniżki cen skupu, ale może być, jak często zdarza się na rynkach finansowych z tzw. „oczekiwanym przez rynek działaniem w kierunku obniżek cen skupu” wywołanym uwolnieniem limitów produkcji. Byłaby to w pewnym sensie też gra spekulacyjna prowadzona przez mleczarnie i firmy pośredniczące w skupie, jaką coraz częściej obserwujemy na rynku żywności i surowców rolniczych. Kraje europejskie mają duży potencjał do produkcji mleka, jednak w niektórych państwach obserwuje się spadek jego podaży. Jak zatem zachować się w sytuacji, gdy 1 kwietnia 2015 roku kwota mleczna zostanie zniesiona? Czy będzie tak, że ceny mleka spadną, ponieważ pojawi się „wolne” mleko przewożone cysternami spoza krajów Unii? Czy w grze zostaną tylko duzi hodowcy wytrzymujący kalkulowaną na 19 centów minimalną cenę opłacalności produkcji jednego kilograma mleka? Produkcja mleczarska może zacząć przenosić się do rejonów bogatych w duże ilości tanich pasz, gdzie jest słabsza gęstość zaludnienia i niższa cena ziemi uprawnej. Widać to wyraźnie na załączonej mapce Europy, w których krajach obserwowany jest wzrost, a w których spadek podaży mleka na rynek.


Jednym z sposobów obrony przed skutkami obniżki cen skupu jest, czy chcemy tego czy nie, tworzenie grup producenckich oferujących swoje towary (mleko, mięso) w ilościach hurtowych przemysłowi rolno-spożywczemu. Grupy te w dysponując wyspecjalizowanymi handlowcami i transportem mogą zaoferować dostawę mleka lub żywca do zakładu. W ten sposób uzyskują też wyższe ceny, gdyż uniezależniają się od transportu przemysłu przetwórczego lub innych pośredników.
Rozwój działalności jednej z takich grup, z przyjemnością obserwuję zwiedzając po raz kolejny stoisko „Ökolandu” ze Schwabisch Hall (Niemcy). Grupa ta specjalizuje się w produkcji kulinarnej wieprzowiny i wołowiny na bazie lokalnych ras trzody chlewnej i bydła. Stoisko „Ökolandu” przyciąga zwiedzających targi jak zwykle starannością pakowania swoich wyrobów.
Interesującym doznaniem smakowym była konsumpcja herbat ekologicznych na stoisku firmy „Drzewo życia”. W „cieniu”, co prawda sztucznego drzewa, można było na chwilę usiąść i rozkoszować się aromatem doskonale parzonej herbaty z różnych stron świata. Targi „BioFach” są nie tylko wyzwaniem dla podniebienia, ale również dla nóg. Dokładne zwiedzenie 10 hal targowych i zapoznanie się z ofertą setek wystawiających tam firm wymaga czasu i żelaznej kondycji. Rynek produktów ekologicznych żyje i ma się dobrze. Wbrew sceptycznym opiniom krytyków, obroty handlowe przyrastają w tempie 5% rocznie, co może świadczyć o tym, że coraz więcej ludzi poszukuje certyfikowanej i wolnej od pozostałości chemicznych środków ochrony i antybiotyków żywności.
Polska na tych targach ma do zaoferowania nadal niewiele. Mamy, co prawda ponad 27 000 certyfikowanych ekologicznych gospodarstw rolnych, ale duża część z nich nastawiona jest na branie dopłat do upraw ekologicznych. Niestety, dotacje dostaje się za założenie plantacji, a nie za wynik w postaci wyprodukowanych owoców, warzyw i innych produktów ekologicznych. Konsumpcja takich wyrobów w Polsce jest nadal niewielka, więc firmy przetwórcze, obawiając się ciągle małego popytu, nie rozwijają nadmiernie mocy przerobowych. W Polsce są jednak gospodarstwa ekologiczne, które mają podpisane umowy z dużymi zachodnioeuropejskimi firmami i produkują dla nich ekologiczne surowce. Inni rolnicy dostarczają swoje produkty lokalnym sklepom, restauracjom lub prywatnym odbiorcom. Reszta gospodarstw czeka na unijne dotacje lub żyje, nie mogąc zdecydować się na rozwój produkcji.
Jeśli po całodziennym targowym dniu zostało nam jeszcze trochę sił, to pozostajemy na wieczornych imprezach targowych, gdzie swoim kolegom z branży chcą się pochwalić poszczególne firmy. Z reguły są to degustacje ekologicznych produktów połączone z muzyką na żywo. W tym roku, na przykład, stare rock and rolle na stoisku „Biolandu” grał zespół Tom Twist. Targi branżowe kończą się w piątek wystawnym wieczornym przyjęciem, które organizuje kraj wiodący targów. W tym roku pachniało curry i słychać było dźwięki sitaru. Do zobaczenia za rok w Norymberdze.