Najdziwniejsza wizyta na fermie

Piotr Lisiecki

 

14 listopada 2012 w czasie targów EuroTier w Hanowerze miałem okazję skorzystać z fakultatywnej wycieczki na fermy zorganizowanej przez DeLaval. Zostałem wpisany na listę uczestników dzięki uprzejmości działu marketingu DeLaval Polska.

 

Celem wyjazdu było pokazanie międzynarodowej publiczności dwóch pracujących instalacji opartych na robotach udojowych.
Właściwie nie spodziewałem się wielkich rewelacji. Robot udojowy to już nie nowość. Technologia w pełni zautomatyzowanego doju ma 20 lat. Również niemieckie farmy nie budziły większej ciekawości. W programie były wizyty w dwóch gospodarstwach po wschodniej stronie dawnej granicy niemiecko-niemieckiej. Właściwie obie fermy były typowe dla swojego regionu i czasu w jakim powstały. Hemersleben prowadzi grupa producentów na bazie dawnego majątku ziemskiego (1600ha), którego składników trwałych (zabudowania gospodarcze) nie zdołało zniszczyć upaństwowienie i 45 lat socjalizmu. Oczywiście obora z halą udojową to zupełnie nowe budynki. Stado 500 szt. Fermę Meeken „uratowała” grupa pracowników dawnego LPG (odpowiednika naszych PGR-ów). Gospodarzą na 400 ha i doją 450 krów.
Na miejscu również nie zobaczyłem nic, czego w ciągu 20 lat pracy w branży nie udałoby mi się zobaczyć. Systemy żywienia nie odbiegają na obu fermach od tego, co robią najnowocześniejsze gospodarstwa w Polsce. Podobnie jak komfort pracy obsługi czy informatyzacja. Wydajności na poziomie 9-10 tys kg są oczywiście bardzo przyzwoite, ale również osiągalne w Polsce. Wprawdzie nowoczesna hala fermy Hemersleben ma prawdziwie imponujące rozmiary (przestrzenią wewnątrz mogłaby zawstydzić np. lotnisko w Gdańsku), niemniej jednak miałem już okazje widzieć większe obiekty w USA.


A jednak wycieczka, którą opisuję zrobiła na mnie wielkie wrażenie, dała do myślenia i była okazją do głębszej refleksji. Stało się tak za sprawą współuczestników wyjazdu. DeLaval Polska zgłosił mnie do grupy międzynarodowej, jadącej pierwszym autokarem. Drugi zarezerwowano dla grupy niemieckojęzycznej. Gdy stawiłem się przed świtem (6.30) na miejscu zbiórki, spodziewałem się spotkać znajomych dziennikarzy z Holandii, Francji, Anglii, Czech itp. Tymczasem nasza międzynarodowa grupa składała się z:

 

 

 

 

Jak wiedzą nasi stali czytelnicy prowadzimy osobny dział „Poza EU też jest życie”. Wyjazd, z którego relację czytacie, utwierdza nas w przekonaniu, że warto taki dział kontynuować. Chińczycy z mojej wycieczki objawiali ogromne zainteresowanie tym co widzieli. Robili miliony zdjęć (z czego akurat znane są wszystkie wycieczki Azjatów) i zadawali tysiące pytań. Odpowiadanie wcale nie było łatwe. Gospodarze oprowadzający nas po fermach mówili po niemiecku. Ich wypowiedzi tłumaczyła na angielski przewodniczka, po czym na mandaryński tłumaczeniem zajmowała się opiekunka chińskiej grupy. I tu nie koniec, bo dla części uczestników konieczne było dalsze tłumaczenie, na kolejne języki, z czego wnioskuję, że znajomość mandaryńskiego wcale nie gwarantuje komunikacji z Chińczykami. Oczywiście pytania musiały przejść odwrotny proces.

Żółta rasa (nie wiem, czy wolno tak jeszcze mówić w dobie terroru polit-poprawności) nie szczególnie gustuje w mleku i jego przetworach. Wynika to ze słabego przyswajania laktozy, będącego cechą genetyczną. Azja od zawsze cechowała się niskim pogłowiem krów i do końca nie wiadomo, co było przyczyną takiego stanu rzeczy: Czy brak mleka w diecie nie wytworzył mechanizmów trawienia mleka przez dorosłych (jak u większości

 

Europejczyków), czy też kłopot z przyswajaniem laktozy spowodował brak zapotrzebowania na mleko i tym samym bydło? Niemniej jednak produkcja mleczarska w Chinach rośnie, a za tym zainteresowanie nowoczesnymi technologiami chowu. Nie wszystko jednak, co mogliśmy zobaczyć w niemieckich gospodarstwach ciekawiło uczestników. 9 robotów VMS w Hemersleben powinno robić wrażenie, gdy tymczasem Chińczycy zdecydowanie bardziej interesowali się zbiornikami DXCEM. Grubas z brodą (czyli ja) z dumą mógł gościom z daleka pokazywać tabliczkę znamionową z nadrukiem Made in Poland. Takie tabliczki można znaleźć na wielu elementach wyposażenia DeLaval, co pewnie nie musi być argumentem dla klienta z Chin, ale dla polskiego – owszem. Podobnie małym zainteresowaniem cieszyły się rozbudowane systemy usuwania obornika, natomiast mnóstwo pytań dotyczyło żywienia, ścielenia, podziału na grupy itp. Myślę, że to efekt wciąż taniej robocizny w Kraju Środka. Jeśli jakaś praca jest ciężka i znojna, zatrudnia się do niej więcej ludzi. Finansowo wyjdzie taniej niż zakup skomplikowanej stacji dojenia. Oczywiste wydaje się w tym miejscu pytanie o kopie i podróbki. Chiny słyną z łamania praw patentowych, nie omieszkałem więc zapytać pracowników DeLaval, czy nie obawiają się podróbki VMS. Pewne obawy istnieją, ale po pierwsze chińskie rolnictwo posiada ogromne rezerwy siły roboczej, po drugie – jeśli będzie wola skopiowania, to szpiedzy przemysłowi (z Chin czy innego kraju tolerującego piractwo intelektualne) i tak znajdą sposób na wykradzenie i przemycenie urządzenia. Natomiast technologia doju zautomatyzowanego to nie tylko urządzenia. To również rozbudowane oprogramowanie, zdecydowanie trudniejsze do skopiowania, bo wymagające uwzględnienia tysięcy czynników i zmiennych.

 

 

 

Stojąc wśród wycieczki Chińczyków jesteś dwie głowy wyższy i zupełnie „wyoutowany”. Nie rozumiesz ani słowa bez tłumacza, jesz kanapki przygotowane przez organizatora (pyszne), po które oni sięgają niechętnie. Po prostu inny świat. Dopiero gdy zaczynają padać pytania (przez 3 tłumaczy) orientuję się, że są one podobne do tych, które zadawali Polacy 20 lat temu. Np.: Czy krowom w tak przestrzennych oborach nie jest zimno? Czemu nie ścieli się słomą? Czy jednak nie byłoby lepiej ich uwiązać do dojenia? I wiecie co? W przeciągu dekady czy dwóch Chińczycy odrobią dystans i w tym zakresie. I tak jak potrafią już latać w kosmos, budować komputery i samochody, tak opanują wszystkie tajniki nowoczesnej produkcji mleczarskiej. A to postawi rolników z Europy, splątanych tysiącami unijnych regulacji, przed wyzwaniem kolejnego konkurenta.

P.S.
Dziękuję DeLaval Polska za organizację wyjazdu.