Systemy jakości – plusy dodatnie i… PLUSY UJEMNE

Chyba już czas najwyższy, żebyśmy wszyscy zrozumieli, że najwyższa jakość jest w naszym interesie. Nie tylko konsumentów, ale przede wszystkim producentów. Niby proste i oczywiste, ale czy rzeczywiście wszyscy to rozumieją? Bo, jeżeli okazałoby się, że np. część populacji się zatruła i przeniosła na tamten Świat to producent straciłby rynek. Straciłby klientów. Straciłby dochody. I nawet, gdyby na tym przekręcie zarobił krocie, to byłoby mu to na nic, gdyby został sam, jak palec.

 

 

Taka logika była dobra, zanim nie udało się nas podzielić na lepszych i gorszych, tych, którzy mają taki paszport i tych, którzy mają inny. Zaczęła się walka o „Dobre bo” jakieś, która jest wynikiem globalizacji – wszystko zewsząd jest wszędzie! Kiedyś ten problem nie istniał, bo wszyscy wiedzieli, skąd, co jest!
Pojawiły się systemy kontroli jakości (bo wiadomo, że jak coś jest wszystkich, to nie wiadomo czyje jest) i zaczął się wyścig.
Może poczujesz się zaskoczony Drogi czytelniku, ale to wcale nie chodzi o jakość. Certyfikat potwierdza jedynie, że coś zostało wykonane zgodnie z procedurą. A że zostało zgodnie z procedurą zrobione z g**** – to nic. Jakość procedury została zachowana!
Certyfikaty służą najbardziej. CERTYFIKUJĄCYM. Mają swoje dobre strony, choć bo ja wiem? Kiedy w 1995 roku wystąpiłem pierwszy raz przed grupą hodowców drobiu, mówiono mi, że to, o czym mówię jest niemożliwe, absurdalne i nigdy się nie przyjmie. Później, mimo braku jakichkolwiek mechanizmów kontrolujących okazało się, że z tego, o czym mówiłem korzystało może nawet 45% hodowli w Polsce. Dlaczego?
Bo się opłacało! Nie dawałem nic – żadnych certyfikatów, zaświadczeń, naklejek itd. Ludzie korzystali na korzystaniu z tego, co dostarczałem. Podniosła się zdrowotność, a więc zmniejszyły się upadki i spadły koszty leczenia. Jest KORZYŚĆ?
Późniejsze certyfikaty usankcjonowały tylko to, co już dawno było. Skąd się to bierze?
Bo mieszczuchom się wmawia, że jak kupią z jakimś certyfikatem to mają lepsze. A czy to prawda? To jest całkiem bez znaczenia.
Mam takie marzenie, że kiedyś, ktoś z dużą odwagą stworzy w Polsce instytucję sprawdzającą. Nie kontrolującą, nadzorującą czy certyfikującą. NIE!
Chciałbym, żeby była w Polsce lub w ogóle na Świecie niezależna, w pełnym tego słowa znaczeniu organizacja, a najlepiej 2 lub 3, która porównywałaby opis na etykiecie lub ulotce ze stanem faktycznym. Sławna „zawartość cukru w cukrze”, żeby stała się standardem publikacji. Certyfikacje wszelkiego rodzaju mają to do siebie, że produkują dużo skutków ubocznych – olbrzymią biurokrację, niekończące się szkolenia i ciągle sprawdzanie czy coś wcześniej zostało sprawdzone, zgodnie z procedurą sprawdzania? Oczywiście na sprawdzenie sprawdzających jest również procedura, która co jakiś czas podlega sprawdzeniu przez Urzędników Państwowych!!
Kiedyś usłyszałem, że jest takie prawo, które mówi, że 1000 biurokratów jest w stanie być ciągle zajętymi jedynie w wyniku ich własnej produkcji papieru i „informacji”. Nie musi żaden dokument wchodzić z zewnątrz, ani na zewnątrz wychodzić – biurokratyczne perpetum mobile.
Całkiem inna sprawa to trudna do zrozumienia dla mnie gotowość do „certyfikowania się” przez różnych producentów z jednoczesnym unikaniem, jak diabeł święconej wody, integracji. Jakoś nie przyjęły się w Polsce grupy producenckie, ale jeżeli ktoś przychodzi z zewnątrz z naklejką, świadectwem lub certyfikatem, chętnie się temu podporządkowują.
Pisałem w tym roku o potrzebie korzystania z wyspecjalizowanych w eksporcie firm, które lepiej niż każdy niewprawiony i pojedynczy eksporter mogą zadbać o interes polskiego producenta. Tutaj dotykamy chyba największego paradoksu – jesteśmy gotowi płacić firmie zewnętrznej za to, że nas sprawdza, ale nie jesteśmy w stanie dać zarobić komuś za to, że dla nas zarabia?! Toż to jest absurd!! Bzdura i głupota w jednym.
Każde środowisko bardziej niż systemów kontroli potrzebuje dobrego zarządzania. Dobre zarządzanie to nie tylko procedury, ale nade wszystko specjalizacja. Właśnie dlatego lekarze weterynarii specjalizują się w leczeniu i profilaktyce chorób specyficznych dla danych gatunków zwierząt. Właśnie dlatego firmy paszowe zatrudniają specjalistów ds. żywienia bydła, trzody i drobiu. A hodowcy? Hodowcy wg sarmackiej zasady „szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie” wszystko wiedzą najlepiej, na wszystkim się znają i płacą za to, że ktoś z miasta sprawdzi, czy się dobrze znają? Nie! Procedura wie lepiej! Jak przypuszczam, zgodnie z procedurą nawet nie można od razu wprowadzić innowacyjnego rozwiązania. W ten sposób procedura reguluje również możliwość dowolnego wyboru. Bo co się stanie, jak ktoś kupi lepszą paszę od niecertyfikowanego dostawcy? Dostanie certyfikat czy złamie procedurę? A jak wszyscy będą mieli ten sam certyfikat to co?! Nic. Dalej będziemy mieli tak sam wybór, jak przed wprowadzeniem procedury, tylko że koszt produktu będzie wyższy o koszt wprowadzenia, nadzoru i kontroli procedury oraz innych jednostek kontrolujących kontrole.
W ten sposób wyższa cena za towar w żaden sposób nie przekłada się na wyższe dochody producentów, co najwyżej na wzrost dochodów zakładów papierniczych, które dostarczają surowiec do pisania raportów.

Robert Nowakowski